Harrison Ford na początku kariery usłyszał, że nie odniesie sukcesu, jeśli nie zmieni nazwiska i fryzury

Jeden z najsłynniejszych hollywoodzkich aktorów w najnowszym wywiadzie wrócił wspomnieniami do zdumiewającej rady, jakiej udzielił mu przed laty jeden z kierowników wytwórni filmowej. Harrison Ford wyznał, że sugestia dotyczyła zmiany „pretensjonalnego” nazwiska oraz fryzury. „Poprosił mnie, żebym obciął włosy jak Elvis Presley” – zdradził gwiazdor „Indiany Jonesa”.

Harrison Ford na początku kariery usłyszał, że nie odniesie sukcesu, jeśli nie zmieni nazwiska i fryzury
Harrison Ford /ALLISON DINNER /PAP/EPA

Choć obecnie Harrison Ford należy do grona najpopularniejszych i najlepiej opłacanych aktorów Fabryki Snów, jego początki w branży filmowej nie były łatwe. Zanim przyszły gwiazdor kina zdobył globalną sławę, przez kilkanaście lat bezskutecznie próbował zaistnieć w Hollywood. Na ekranie zadebiutował w 1966 roku, grając epizodyczną rolę gońca hotelowego w kryminale „Spryciarz Ed”. Ford nie został nawet wymieniony w napisach końcowych. W ramach kontraktu z realizującą obraz wytwórnią Columbia Pictures, za pracę na planie zdjęciowym zarabiał wówczas zaledwie 150 dolarów tygodniowo. 

Rozmawiając z „Variety”, 83-letni gwiazdor „Ściganego” wrócił wspomnieniami do spotkania z szefem ds. nowych talentów studia. Aktora, który liczył na słowa zachęty lub propozycję występu w kolejnej produkcji, czekało bolesne rozczarowanie. Usłyszał bowiem wówczas, że „nie ma przyszłości w tej branży”, o ile nie podda się wizerunkowej metamorfozie. „Chciał, żebym zmienił nazwisko. Uważał, że Harrison Ford to zbyt pretensjonalne nazwisko dla młodego człowieka. A potem poprosił mnie, żebym obciął włosy jak Elvis Presley. Nie zgodziłem się. Mój siedmioletni kontrakt zakończył się po półtora roku” – zdradził Ford. 

Na wielki sukces gwiazdor musiał jednak trochę poczekać. Na pewnym etapie ciągłe odmowy na castingach skłoniły go nawet do porzucenia wymarzonej profesji – postanowił on wówczas spróbować swoich sił jako… stolarz. Przełom nastąpił na początku lat 70., gdy Ford dostał niewielką rolę w dramacie „Amerykańskie graffiti” George’a Lucasa. To właśnie dzięki temu epizodowi nieznany szerszej widowni aktor zwrócił na siebie uwagę producenta Freda Roosa, który pomógł mu później dostać się na przesłuchanie do „Gwiezdnych wojen”. Ku własnemu zaskoczeniu, Ford otrzymał angaż. Rola Hana Solo w kultowej produkcji zapewniła mu olbrzymią popularność i stała się początkiem błyskotliwej, trwającej dekady kariery. 

Trzykrotny zdobywca nagrody Saturna wyjawił, że wiele lat później spotkał owego kierownika z Columbia Pictures na jednej z imprez branżowych. „Wysłał mi kartkę, na której napisał: »Nie trafiłem«. Rozejrzałem się i nie mogłem sobie przypomnieć, o którego chodzi, ale wtedy skinął głową i uśmiechnął się, a ja pomyślałem: »O tak, znam cię«” – wspominał Ford. 

Gwiazdor, którego majątek szacowany jest na 300 mln dolarów, zdradził swego czasu w rozmowie z „People”, że jego marzenia o aktorstwie nie miały nic wspólnego z pragnieniem zdobycia wielkiej fortuny i uwielbienia widzów. „Nikt mi nie wierzy, ale ja naprawdę nie chciałem być sławny i bogaty. Chciałem tylko pracować jako aktor, zarabiać w ten sposób na życie, aby nie musieć szukać dodatkowych źródeł dochodów” – zapewnił. (PAP Life)