Krzysztof Skonieczny: nigdy nie zrobiłem tak osobistego filmu jak "Wrooklyn Zoo"

Nigdy nie zrobiłem tak osobistego filmu jak "Wrooklyn Zoo" – powiedział Krzysztof Skonieczny. Jego inspirowana "Romeem i Julią" opowieść o współczesnych siedemnastolatkach należących do dwóch różnych światów ubiega się o Złote Lwy podczas 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych.

Krzysztof Skonieczny: nigdy nie zrobiłem tak osobistego filmu jak "Wrooklyn Zoo"

Siedemnastoletni Kosa (w tej roli Mateusz Okuła) mieszka ze swoim dziadkiem Stanisławem (Jan Frycz) na wrocławskim blokowisku. Właśnie rozpoczęły się wyczekiwane wakacje. Przed chłopakiem dwa miesiące jazdy na deskorolce, imprez, randek, eksperymentów z używkami i włóczenia się po mieście. W trakcie jednej z eskapad jego grupa skejterska podpada brutalnemu gangowi neonazioli, wskutek czego Kosie zaczyna zagrażać niebezpieczeństwo. Pewnego dnia w barze z kebabem chłopak spotyka piękną, utalentowaną wokalnie Romkę Zorę (Natalia Szmidt), w której zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Młodzi zaczynają spotykać się potajemnie. Jednak wszystko wskazuje na to, że ich relacja niebawem przejdzie do historii - ojciec Zory znalazł już swojej córce kandydata na męża. Kosa postanawia porwać ukochaną sprzed ołtarza.

W obsadzie znaleźli się też m.in. Konrad Eleryk, Renata Dancewicz, Tony Trujillo, Jakub Żulczyk, Don Vasyl i Mateusz Zielonka. Za scenariusz odpowiada Krzysztof Skonieczny, a za zdjęcia – Adam Pietkiewicz.

Jak wyjaśnił Skonieczny, pomysł na film wziął się z wyjazdu do rodzinnego Wrocławia. "Po +Ślepnąc od świateł+ wyjechałem robić spektakl we wrocławskim Teatrze Współczesnym, bo wywodzę się m.in. z tego teatru (...). Kiedy wjechałem do miasta, od razu zaczęły mi się przypominać smaki, kolory, zapachy. W twarzach ludzi zacząłem widzieć twarze moich dziadków i babć. Kiedyś m.in. z Mateuszem Zielonką mieliśmy crew (ekipa - PAP), które nazywało się Wrooklyn Zoo. Poczułem potrzebę opowiedzenia o tym miejscu, spłacenia pewnego kredytu, opowiedzenia o pokoleniu, które pod koniec lat dziewięćdziesiątych i na początku lat dwutysięcznych wchodziło w dorosłość. Oczywiście, są tu poukrywane różne rzeczy z mojej biografii, ale to nie jest moja historia jeden do jednego. Tak, jeździłem na deskorolce. Tak, chodziłem do IX Liceum Ogólnokształcącego i bujałem się po Wrocławiu. Ale film to jest bajka, fikcja" – powiedział podczas konferencji prasowej promującej film w Gdyni.

Reżyser zadedykował obraz swoim babciom i dziadkom. "W dziadku Stanisławie jest wiele z obu moich dziadków. Janek Frycz nawet nie tyle zagrał tę postać, ile się w nią wcielił. Poczułem się, jakbym kogoś wskrzesił, co jest magiczną funkcją kina. Dla mnie ona się zmaterializowała, ponieważ nigdy nie zrobiłem tak osobistego filmu. Jest tam też cząstka mojego taty. Nie chciałbym generalizować, ale chyba każdy chłopak ma tzw. +dad issues+, czyli pewne niepozałatwiane sprawy ze swoim ojcem. Oczywiście, na ekranie przedstawiam to w sposób hiperrealistyczny. W tym filmie opowiadamy o pokoleniu, które nas wychowało, coś nam przekazało. O pokoleniu, którego esencjonalność, głębia, prawda, niezłomność i siła przebicia były nie na tamte czasy. Bardzo za tym tęsknię i mam nadzieję, że dzięki temu obrazowi każdy z nas odbędzie w myślach tę samą podróż. Ja na pewno ją odbyłem" – przyznał.

Twórca wspomniał też, że jako dorastający chłopak lubił obserwować Romów. Niestety, pod koniec lat 90. grupa ta bardzo często padała ofiarą dyskryminacji. Dlatego w swoim filmie postanowił oddać głos społeczności romskiej. "Fascynowali mnie, ale orientowałem się, że wyobrażenie moje – i wielu innych osób - na temat Romów zamyka się w garści stereotypów. Bardzo chciałem włączyć tę mniejszość etniczną do dyskursu. Zależało mi, by zgłębić sferę duchową, sferę zasad, zestawić tę mniejszość z kolejną grupą miłującą wolność, czyli ze skejtami. Z tego zderzenia wyszli +Romeo i Julia+, wojna wszystkich ze wszystkimi. Czy to jest +Romeo i Julia+ jeden do jednego? Tu bym się kłócił, bo próbujemy pewne rzeczy odczarować. Natomiast jest to archetyp, tekst kultury, który wszyscy znamy. Wiemy, że to miłość, która jest spiritus movens, musi wydarzyć się wbrew wszystkim i wszystkiemu, która może przenosić góry" – zwrócił uwagę.

We "Wrooklyn Zoo" Skonieczny po raz kolejny pokazał, że bliskie mu jest mieszanie gatunków. "Trzymam się matrycy gatunku, w tym wypadku coming of age i love story, ale spycham ten gatunek w różne rewiry – thrillera, kina noir, filmu sportowego, eksperymentalnego – i zalewam to sosem, konwencją mrocznej baśni dla dorosłych. Do tej konwencji na planie musieli dopasować się aktorzy, operator, montażysta (...). Interesuje mnie też synestezja, czyli mieszanie wszystkich zmysłów. Myślę, że wielogatunkowość w tym pomaga. Lubię atakować widza wieloma bodźcami, jak w tragedii antycznej pracować na katharsis. Kiedy jest dużo dramatycznych emocji, tragicznych, ale też komicznych sytuacji, widz otwiera się na synestezję, dzięki czemu na koniec może pojawić się oczyszczenie. Bardzo mi na tym zależy, ponieważ najmocniejsze seanse z mojego życia właśnie tak na mnie zadziałały" – stwierdził.

Ten obraz to kolejne po serialu "Ślepnąc od świateł" spotkanie artystyczne reżysera z Janem Fryczem. Aktor przyznał, że podziwia podejście Skoniecznego do swej profesji. "To siła, która towarzyszy mu, odkąd go znam. Zawsze imponowało mi, że nie +pyka+ tematów, które sobie zada tylko realizuje film, który głęboko siedzi mu w duszy. Zrobiliśmy razem +Ślepnąc od świateł+, gdzie bohaterem była Warszawa. Tutaj bohaterem jest Wrocław, ale potem to kompendium się zawęża, staje się coraz bardziej szczegółowe. Bardzo ujęło mnie, że Krzysiek przywiązywał wagę do najmniejszych szczegółów, nawet do artefaktów z dzieciństwa. Pamiętam, że pożyczałem mu aparat mojego teścia. Natomiast co do mojej postaci, to była trudna praca. Krzysiu miał bardzo wyraźny obraz dziadka, co dla mnie oznaczało dużą trudność. Ale miałem jego czapkę, widziałem parę zdjęć i starałem się jak najlepiej wykonać to, co mi zadał" – powiedział.

Obraz trafi do kin 18 października. Obecnie jest prezentowany w konkursie głównym 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Laureata Złotych Lwów wyłoni jury w składzie: aktorka Małgorzata Zajączkowska (przewodnicząca), scenarzysta Marcin Ciastoń, producentka Marta Habior, reżyserska Anna Jadowska, reżyser David Ondricek, scenografka Ewa Skoczkowska oraz operator Piotr Śliskowski.

Z Gdyni Daria Porycka

Słuchaj RMF Classic i RMF Classic+ w aplikacji.

Pobierz i miej najpiękniejszą muzykę filmową i klasyczną zawsze przy sobie.

Aplikacja mobilna RMF Classic