Jim Carrey na planie "Grincha" korzystał z rad eksperta szkolącego agentów CIA

Rola zgorzkniałego Grincha należy do najbardziej pamiętnych kreacji, jakie stworzył Jim Carrey. Aktor zniknął pod warstwą charakteryzacji, by na ekranie skutecznie zniszczyć magię świąt. Jak wyznał po latach, tę rolę okupił wielkim dyskomfortem. Tak dużym, że na planie musiał mu towarzyszyć specjalista, który szkolił żołnierzy i agentów CIA w zakresie znoszenia tortur.

Jim Carrey na planie "Grincha" korzystał z rad eksperta szkolącego agentów CIA
fot.PAP/EPA

Rola zgorzkniałego Grincha należy do najbardziej pamiętnych kreacji, jakie stworzył Jim Carrey. Aktor zniknął pod warstwą charakteryzacji, by na ekranie skutecznie zniszczyć magię świąt. Jak wyznał po latach, tę rolę okupił wielkim dyskomfortem. Tak dużym, że na planie musiał mu towarzyszyć specjalista, który szkolił żołnierzy i agentów CIA w zakresie znoszenia tortur.

W tym roku przypada 25. rocznica premiery filmu „Grinch: Świąt nie będzie”, którego scenariusz oparto na książce autorstwa Theodora "Dr. Seussa" Geisela. Produkcja okazała się kasowym sukcesem, jednak dla Carrey’a stanowiła prawdziwą udręką. Aktor od samego początku upierał się, że chce się całkowicie przekształcić w Grincha, włochatego stwora o zielonym futrze, co wymagało wielu godzin charakteryzacji i ogromnego dyskomfortu w trakcie zdjęć. 

„Kombinezon był zrobiony z niepokojąco swędzącego futra, które doprowadzało mnie do szału przez cały dzień. Miałem palce o długości 25 centymetrów, więc nie mogłem się podrapać, dotknąć twarzy, ani nic zrobić. Nosiłem pełne soczewki kontaktowe, które zakrywały całą gałkę oczną i widziałem tylko maleńki tunel przed sobą” – aktor przyznał w niedawnym wywiadzie dla „Vulture”. Choć twórcy filmu proponowali mu pewne udogodnienia - wykorzystanie efektów specjalnych przy kreowaniu Grincha - gwiazdor pozostawał nieugięty. 

Dla reżysera, Rona Howarda, szybko stało się jasne, że aktor potrzebuje pomocy w przetrwaniu tych charakteryzatorskich tortur. Tak dokuczliwych, że podczas zdjęć Carrey dostawał ataków paniki. „Widziałem go leżącego na podłodze między ujęciami z torbą papierową w dłoniach – był nieszczęśliwy” – wspomniał filmowiec. Howard wyznał, że już po pierwszym dniu zdjęciowym Carrey był gotowy oddać 20 mln dolarów gaży i zrezygnować z roli. 

Ekipa postanowiła wyciągnąć w stronę aktora pomocną dłoń, sprowadzając Richarda Marcinko - eksperta, który szkolił wojskowych i agentów specjalnych w znoszeniu więziennych tortur. 

„Richard Marcinko był dżentelmenem, który uczył oficerów CIA i żołnierzy sił specjalnych, jak znosić tortury. Dał mi całą litanię rzeczy, które mogłem zrobić, kiedy zacząłem wpadać w spiralę. Na przykład uderz się w nogę z całej siły. Miej osobę, której ufasz i uderz ją w ramię. Pal niemożliwą liczbę papierosów. Są zdjęcia, na których jestem Grinchem siedzącym na fotelu reżysera z długą cygarniczką – musiałem ją mieć, bo futro mogło zająć się ogniem” – wspomina aktor. 

Co zaskakujące, sposobem na skuteczne radzenie sobie z uciążliwą charakteryzacją, którą ostatecznie udało się skrócić do trzech godzin, okazało się słuchanie Bee Gees. „Słuchałem całego katalogu Bee Gees podczas charakteryzacji. Ich muzyka jest taka radosna. Nigdy nie spotkałem Barry'ego Gibba, ale chcę mu podziękować” - dodał Carrey. (PAP Life)