"Nie możemy pozostawić młodym ludziom samodzielnej walki o swoją przyszłość" - powiedziała Jane Fonda, gdy rok temu wraz z organizacją Oil Change International protestowała przed budynkiem Kapitolu w Waszyngtonie. Zdjęcia z tej manifestacji obiegły świat, gdyż aktorka znalazła się wśród aresztowanych protestujących. Jednak mimo to zapowiadała dalsze protesty.
"Zdecydowałam, że muszę opuścić swoją strefę komfortu, zaangażować się w obywatelskie nieposłuszeństwo i zaryzykować aresztowanie, ponieważ musimy zintensyfikować działania. To prawdziwy kryzys" – mówiła później w rozmowie z CBC. "To niezłe doświadczenie wiedzieć, że jesteś bezsilny, że zostałeś zakuty w kajdanki i że byłeś całkowicie pod kontrolą policji" - dodała.
W tej samej rozmowie przyznała, że siła protestu nie zmieni polityki z dnia na dzień, ale przywołuje „sławę”, która, jak mówi, jest ważna, aby zmotywować innych do działania zgodnie z ich przekonaniami. Ta postawa nie jest niczym nowym dla aktorki, która przez ponad 50 lat demonstrowała m.in. na rzecz praw kobiet i rdzennych mieszkańców. "Nie jestem miękką hollywoodzką córką Henry'ego Fondy" – zapewniała. I nie kłamała. Ta postawa towarzyszy jej do dziś.
Zapytana w rozmowie z "Harper's Bazaar", co nieustannie motywuje ją do walki powiedziała: "Chcę móc dobiec końca życia i czuć, że zrobiłam wszystko, co w mojej mocy" .
"To, co motywuje mnie do kontynuowania działalności jako aktywistki, to stawka. Stawką jest to, czy będzie przyszłość, w której warto żyć. A jeśli to nie jest motywacja, to nie wiem, co nią jest" – dodała. (PAP Life)