Do kin trafił "Wybraniec". Obraz rozzłościł Donalda Trumpa

Atakuj, kontratakuj, nigdy nie przepraszaj – zdaniem twórców "Wybrańca" m.in. te zasady wpoił Donaldowi Trumpowi jego mentor Roy Cohn, zwany "adwokatem diabła". Film Alego Abbasiego, który rozwścieczył kandydata Republikanów na prezydenta USA, trafił w piątek do kin.

Do kin trafił "Wybraniec". Obraz rozzłościł Donalda Trumpa
Aktor Jeremy Strong wcielający się w Roya Cohna na premierze filmu "Wybraniec" /EMIL NICOLAI HELMS/AFP/East News /East News

Irańsko-duński reżyser Ali Abbasi należy do tych twórców, którzy lubią wetknąć kij w mrowisko. Trzy lata temu zaskoczył canneńską publiczność filmem "Holy Spider" zainspirowanym historią seryjnego mordercy kobiet Saeeda Hanaiego, którego przestępczego procederu bronili niektórzy przywódcy religijni. Władze Iranu oprotestowały premierę. Kilka miesięcy później obraz został duńskim kandydatem do Oscara. W maju br. zaś twórca zaprezentował na Lazurowym Wybrzeżu "Wybrańca" na podstawie scenariusza Gabriela Shermana – dziennikarza politycznego, który w 2016 r. relacjonował kampanię prezydencką Trumpa, a następnie jego pierwsze miesiące w Białym Domu. To wtedy od jednego z rozmówców usłyszał, że za sukcesem polityka stoją metody, jakie wpoił mu przed laty jego mentor Roy Cohn, jeden z najsłynniejszych i najbardziej kontrowersyjnych amerykańskich prawników.

Wieloletnia znajomość Trumpa i "adwokata diabła" stała się kanwą "Wybrańca". Akcja opowieści rozpoczyna się w latach 70. Donalda (w tej roli Sebastian Stan) poznajemy jako młodego biznesmena, któremu marzy się zawojowanie nowojorskiego rynku nieruchomości. Tymczasem jego rodzinna firma jest w tarapatach. Amerykański rząd zarzuca Donaldowi i jego ojcu Fredowi dyskryminację czarnych, którzy chcieli mieszkać w zarządzanych przez nich budynkach. Wtedy na drodze Trumpa pojawia się wpływowy adwokat Roy Cohn (Jeremy Strong), który traktuje świat niczym wielkie pole bitwy. Naczelne zasady prawnika to: atakuj, kontratakuj, nigdy nie przepraszaj, wszelkie porażki komunikuj jako sukcesy. Cohn dostrzega w Trumpie pojętnego ucznia, dlatego postanawia wziąć go pod swoje skrzydła. Doradza Donaldowi, by pozwał Departament Sprawiedliwości. Uczy go, jak powinien się ubierać i jak rozmawiać z dziennikarzami, by przyjmowali jego narrację. Czy Trump będzie równie lojalny wobec Cohna, gdy wyjdzie na jaw, że ten jest homoseksualistą cierpiącym na AIDS? Wiele wskazuje na to, że adwokata czeka gorzkie rozczarowanie.

Według Abbasiego "Wybraniec" wziął się z tęsknoty za odważnymi, politycznymi filmami, które nie są obliczone na wywołanie określonego efektu. Reżyser uwielbia obserwować amerykańską politykę - kojarzy mu się ona z teatrem. "Jedną z najlepszych rzeczy jest to, że nie gram dla niebieskiej drużyny i nie kibicuję czerwonej. Nie myślę w tych kategoriach, co jest uwalniające. Nie mam kuzyna, który jest demokratą. Mój tata nie jest republikaninem. Nie jestem przywiązany do żadnej ze stron, dlatego mogę spojrzeć na sprawy w sposób antropologiczny, mitologiczny, dramatyczny. Gdybym mieszkał w Nowym Jorku, dorastał z tym facetem, być może inaczej postrzegałbym różne rzeczy" – zwrócił uwagę na łamach portalu Deadline.

Abbasi i Sherman podkreślają, że fabuła jest ich autorskim spojrzeniem na znajomość Trumpa i Cohna, jednak wszystkie kluczowe momenty nawiązują do prawdziwych zdarzeń i zostały skonsultowane z prawnikami. Wbrew ich sugestiom zdecydowali się zawrzeć w filmie jedną kontrowersyjną scenę - sekwencję gwałtu, jakiego Trump dokonuje na swojej pierwszej żonie Ivanie. Fragment ten został zainspirowany zeznaniami złożonymi przez Ivanę w 1990 r. w trakcie procesu rozwodowego. Później kobieta wycofała się z tych słów, tłumacząc, że nie miała na myśli gwałtu w dosłownym rozumieniu. Zdaniem twórców "Wybrańca" scena symbolizuje "punkt zwrotny w życiu Trumpa, kiedy biznesmen traci miłość swojego życia". "Nie powinna być kontrowersyjna. Powinna łamać serce" -  stwierdził reżyser w rozmowie z The Hollywood Reporter.

Zdaniem Abbasiego "Wybraniec" ukazuje ambiwalentny portret Trumpa. Jak przyznał, potrafi docenić "niektóre aspekty osobowości" Donalda i Roya, które "uwydatniły się w pewnych okresach ich życia". "To nie oznacza, że lubię Donalda Trumpa lub jego politykę. Ale dążenie młodego Donalda w latach 70., by stać się kimś, by coś stworzyć – to coś, co rozpoznaję. Ten projekt zainteresował mnie właśnie ze względu na swoją złożoność. Sądzę, że to szalone, gdy pytają nas: dlaczego uczłowieczacie tych ludzi?. Czy nie powinniśmy raczej obawiać się, że kino zrobi coś przeciwnego – odczłowieczy ich? Uczłowieczenie kogoś nie oznacza uniewinnienia go" – powiedział The Hollywood Reporter.

Również do Sebastiana Stana docierały sugestie, że grając Trumpa, zrazi do siebie amerykańską publiczność. "Czy naprawdę potrzebujemy jeszcze więcej Trumpa? Dlaczego miałbyś chcieć grać go przez dwie godziny? A co z twoim bezpieczeństwem? - pojawiło się wiele takich głosów. Wysłuchałem ich uważnie. Przed montażem film zaczął nam się rozpadać. Stwierdziłem, że jeśli ostatecznie nie powstanie, to niech tak będzie, widocznie nie było mi dane. Jeśli jednak nie ujrzy światła dziennego, to nie dlatego, że stchórzyłem albo ktoś odradził mi udział. Byłoby to sprzeczne z zasadą integralności, którą kieruję się w pracy. Zależy mi na rolach, które mówią coś o świecie, w którym żyjemy" – wyjaśnił aktor w wywiadzie dla "Vanity Fair".

Twardy orzech do zgryzienia miał Jeremy Strong. Przyszło mu zagrać Cohna, którego legendarny wizerunek wykreował Al Pacino w miniserialu "Anioły w Ameryce" wg sztuki Tony’ego Kushnera. "Najwyższą wartością dla Roya było posiadanie władzy. To coś, co przekazał Donaldowi. Jak się w tym odnalazłem? Nie wiem. Mam nadzieję, że widzowie odczują związek z pewnymi cechami tej osoby. Ale nie starałem się sprawić, by Cohn był sympatyczny lub niesympatyczny. Zależało mi, by wczuć się w niego i oddać rzeczy, które zaobserwowałem. A było to niełatwe zadanie" – stwierdził Strong cytowany przez Deadline.

Obraz, który zadebiutował w amerykańskich kinach w ub. tygodniu, ostro skrytykował Trump. Kandydat Republikanów w nadchodzących wyborach prezydenckich określił go mianem "taniej, oszczerczej, obrzydliwej, grubo ciosanej politycznej roboty", która ma "zaszkodzić największemu ruchowi w historii kraju - Make America Great Again". Były prezydent USA zapewnił, że z Ivaną Trump utrzymywał "serdeczne relacje aż do jej śmierci". "Autor tej sterty śmieci Gabe Sherman - beztalencie, które już dawno zostało zdyskredytowane - wiedział o tym, ale postanowił to zignorować. To smutne, że szumowiny takie jak ludzie zaangażowani w to - miejmy nadzieję - nieudane przedsięwzięcie mogą mówić i robić, co chcą, aby zaszkodzić ruchowi politycznemu, który jest znacznie większy niż ktokolwiek z nas" – napisał Trump na swojej platformie Truth Social.

Od piątku "Wybrańca" można oglądać w polskich kinach. W obsadzie znaleźli się także Maria Bakalova, Martin Donovan, Catherine McNally i Charlie Carrick. Za zdjęcia odpowiada Kasper Tuxen. Dystrybutorem jest M2 Films.

Daria Porycka

Słuchaj RMF Classic i RMF Classic+ w aplikacji.

Pobierz i miej najpiękniejszą muzykę filmową i klasyczną zawsze przy sobie.

Aplikacja mobilna RMF Classic