Według prognoz w 2017 roku przemysł muzyczny ma wygenerować 15 mld dolarów, z czego ok. 7 proc. będzie uzyskane dzięki płytom winylowym - prognozuje Deloitte.
Analityk firmy Paul Lee w rozmowie z dziennikiem "Financial Times" przestrzega jednak przed nadmiernym entuzjazmem. Tłumaczy, że wzrost zainteresowania winylami spowodowany jest m.in. nostalgią i modą, które mają to do siebie, że mijają.
"W 1981 roku sprzedano ponad 1 mld albumów. W 2017 roku będzie to ok. 40 mln. To nie odrodzenie. To wyskok" - oceniał Lee.
Podkreślił, że w pierwszym kwartale 2016 roku na amerykańskim rynku, który jest największy na świecie dla branży muzycznej, odnotowano spadek sprzedaży winyli rzędu 6 proc. Może to świadczyć o kończącym się pomału odrodzeniu "czarnych krążków" - przekonuje.
Analityk dodaje, że zagorzali miłośnicy muzyki będą nadal kupować drogie płyty winylowe, a także pojawiające się na tym nośniku ponowne wydania ważnych albumów. Jednak w najbliższych latach mniej wymagający klienci będą raczej coraz rzadziej po nie sięgać. Lee powołuje się na wcześniejsze badanie BBC, z którego wynikało, że prawie połowa osób kupujących album na płycie winylowej nie odtworzyło go w ciągu pierwszego miesiąca. 7 procent badanych nawet nie posiadało gramofonu.
Lee przypomina, że średnia cena płyty winylowej wynosi 20 dolarów. To więcej niż roczna subskrypcja usług świadczonych przez cyfrowe serwisy muzyczne takie jak Spotify.
