Brak zainteresowania Oscarami ze strony państwowych mediów w Chinach nie dziwi. Od kilku tygodni pojawiały się głosy o zbagatelizowaniu prestiżowej ceremonii, czego powodem jest polityczny wydźwięk jednego z nominowanych do Oscara filmów oraz wywiady, jakich w przeszłości udzieliła Zhao. Nie wypowiadała się w nich pozytywnie o panującej w Chinach sytuacji. Wątpliwości Komunistycznej Partii Chin wzbudził przede wszystkim nominowany w kategorii dla najlepszego krótkometrażowego filmu dokumentalnego „Do Not Split” opowiadający o społecznych protestach w Hongkongu. Z jego powodu państwowe media w Chinach otrzymały od wydziału propagandy KPCh zakaz pokazywania ceremonii oscarowej na żywo.
Brak transmisji z ceremonii rozdania Oscarów w Chinach – pierwsza taka sytuacja od lat – sprawił, że chińscy widzowie nie mogli usłyszeć m.in. podziękowań Alice Doyard i Anthony’ego Giacchina, twórców nagrodzonego Oscarem krótkometrażowego dokumentu „Collette”. Giacchin wspomniał w nich, że „niewinne dzieci z Jemenu oraz protestanci z Hongkongu nie zostaną zapomnieni”. W miejscowych gazetach Oscary traktowane są pobieżnie, a o wiele więcej uwagi poświęca się tam m.in. kwestii braku pomocy Stanów Zjednoczonych dla zmagających się z pandemią COVID-19 Indii.
Zgoła odmiennie wygląda sytuacja w Korei Południowej. Dla filmowców z tego kraju zwycięstwo Yuh-Jung Youn to kontynuacja dobrej oscarowej passy, którą rozpoczął w ubiegłym roku film „Parasite”. Miejscowe media rozpływają się w zachwytach na temat aktorki, która w pokonanym polu w kategorii dla najlepszej aktorki drugoplanowej zostawiła Amandę Seyfried, Glenn Close, Marię Bakalovą i Olivię Colman.
Sama Yuh-Jung Youn przyjęła nagrodę z pokorą. „Nie wierzę w rywalizację. Jak mogłam wygrać z Glenn Close? Wszystkie jesteśmy zwyciężczyniami, po prostu zagrałyśmy w różnych filmach. Nie walczyłyśmy ze sobą. Jestem tutaj, bo miałam trochę więcej szczęścia” – mówiła, odbierając statuetkę Oscara. (PAP Life)