Akcja filmu „12 małp” rozgrywa się w przyszłości. Za sprawą tajemniczego wirusa, ludzkość jest na granicy wymarcia. Pandemię przeżywa jedynie 1% populacji. Główny bohater filmu, więzień James Cole, zostaje wysłany w przeszłość, by dowiedzieć się czegoś o pochodzeniu śmiercionośnego wirusa. Zamiast do 1996 roku, gdzie został wysłany, trafia do roku 1990. Na domiar złego zostaje aresztowany przez policję.
„Studio naciskało, żeby w roli głównej wystąpił jakiś gwiazdor. Kręciłem to w czasach, gdy moje nazwisko wciąż należało do „najgorętszych”, więc ludzie chcieli przebywać koło mnie, by móc mnie dotknąć. Podrzucali mi więc kolejne nazwiska. A ja ciągle mówiłem, że nie. Pojawiły się między innymi nazwiska Nicolasa Cage’a i Toma Cruise’a” – wspomina Gilliam w rozmowie z portalem „Inverse”. On sam w roli Cole’a widział Nicka Nolte, jednak dla studia nie było to wystarczająco głośne nazwisko.
Ostatecznie rola Jamesa Cole’a, pomimo dalszych obiekcji ze strony reżysera, przypadła Bruce’owi Willisowi. „Nigdy wcześniej nie byłem wielkim fanem Bruce’a. Ale fajnie nam się ze sobą gadało i pomyślałem, że to inteligentny i zabawny facet. Wyjaśniłem mu wszystkie moje obawy, jakie miałem odnośnie jego aktorstwa.' – wyjaśnia Gilliam.
Pomimo obaw reżysera, Willis znakomicie sprawdził się w roli głównego bohatera filmu. Oceniając po nominacjach do Oscarów, większe wrażenie zrobił jednak występujący u jego boku Brad Pitt, który za rolę w filmie „12 małp” otrzymał swoją pierwszą w karierze nominację do Oscara. Zdaniem Gilliama, Willis również zasłużył na takie wyróżnienie. „Na pewno się wkurzył, gdy Brad dostał nominację, a on nie. Myślę, że Bruce również na nią zasłużył. To była znakomita rola i to dzięki niemu film się udał” – ocenia reżyser. (PAP Life)