Choć James Bond należy do najbardziej kultowych i uwielbianych przez widzów ekranowych bohaterów, z całą pewnością nie jest on wolny od wad. Fani i krytycy od dawna zwracają uwagę na to, że postać słynnego brytyjskiego szpiega zwyczajnie nie nadąża za społecznymi zmianami, bo wciąż jest seksistą i mizoginem. Do listy przewinień Agenta 007 kolejne, dużo poważniejsze, dopisał właśnie Cary Fukunaga, twórca najnowszej części bondowskiej sagi.
Reżyser w rozmowie z „The Hollywood Reporter” wyznał, że kręcąc „Nie czas umierać”, zdawał sobie sprawę z ogromnej potrzeby uwspółcześnienia mocno przestarzałego w swym zachowaniu i poglądach bohatera. Filmowiec przypomniał przy tym kontrowersyjną scenę z „Operacji Piorun” z 1965 roku. Grany przez Seana Connery’ego Agent 007 napastuje graną przez Molly Peters pielęgniarkę, a gdy ta odrzuca jego zaloty, szantażem zmusza ją do zbliżenia. „W tej scenie ona mówi nie, nie, nie, a on tak, tak, tak. Zasadniczo Bond Connery’ego gwałci kobietę. Dziś coś takiego byłoby nie do zaakceptowania” – zaznaczył Fukunaga.
I podkreślił, że aby trafić w gusta współczesnych, dużo bardziej świadomych widzów, należało zmodyfikować głównego bohatera serii. „Nie da się zmienić Bonda z dnia na dzień, przekształcić go w całkowicie inną postać. Można natomiast zmienić otaczający go świat i to, jak on w tym świecie funkcjonuje. Pora skończyć z uprzedmiotawiającym traktowaniem występujących w tych filmach kobiecych postaci” – dodał reżyser.
O potrzebie takich zmian mówiła też niedawno w jednym z wywiadów producentka bondowskiej sagi Barbara Broccoli. „Niektórzy ludzie nie mogą pogodzić się z tym, że pewne zachowania nie są już akceptowalne. Ale na szczęście nic na to nie poradzą” – skwitowała. Film „Nie czas umierać” na ekrany polskich kin trafi już 1 października. (PAP Life)