Hot dogi to obowiązkowy punkt w menu na islandzkich stacjach benzynowych i barach szybkiej obsługi. Pylsur, jak nazywają tę przekąskę mieszkańcy krainy gejzerów, to obfitość różnego rodzaju dodatków.
Jak radzi przewodnik National Geographic: "Trzeba zamówić einn meo ollu (jeden ze wszystkim), nawet jeżeli w domu w ogóle nie jadamy parówek w bułce. Wszystko oznacza tu keczup, surową posiekaną cebulkę, chrupiącą posiekaną cebulkę, musztardę zwykłą, pikantną musztardę i remuladę (rodzaj przyprawionego majonezu). Nie wygląda to może pięknie, ale jest przepyszne".
Inne cecha charakterystyczna dotyczy parówki. Ta w wydaniu islandzkim, prócz mięsa wieprzowego, zawiera także wołowinę i baraninę, przez co jest bardziej wyrazista w smaku.
Wielu turystów wzdycha, że najlepsze hot dogi na świecie jadło właśnie na Islandii. Wśród nich jest Bill Clinton, który podczas wizyty w Rejkiawiku w 2004 r., zahaczył o budkę, gdzie serwowano pylsur. Zdaniem dziennika "The Guardian", najlepszego hot doga zjemy w barze Baejarins Beztu, którego historia sięga już ponad 80 lat.
Islandczycy ogólnie mają słabość do fast foodów. "W niektórych miejscach restauracje podające pizzę, hamburgery, hot dogi, pieczone kurczaki oraz rybę z frytkami są powszechniejsze niż tradycyjne" - z niepokojem piszą znawcy tematu.
Z drugiej strony Islandia serwuje turystom kulinarne osobliwości, z gotowaną głową owcy (svio) i fermentowanym mięsem rekina na czele (hakarl). (PAP Life)