W dawnych czasach szefowie wytwórni filmowych nie tolerowali sprzeciwu i "zwykłych" nazwisk swoich gwiazd. Stąd Apolonia Chałupiec musiała nazywać się Pola Negri, Greta Gustafsson - Gretą Garbo, a Norma Jean - Marylin Monroe. I tak wystartowały ich kariery.
Czasy się jednak zmieniły. Odeszli wielcy producenci, wytwórnie przekształciły się w przedsiębiorstwa produkcyjne, niewiele dbające o wizerunek, czy kreatywność w tworzeniu gwiazd.
Same gwiazdy (przyszłe) nie chcą już ukrywać się pod pseudonimami, a kryteria, jakie nazwisko jest "filmowe" uległy zmianie. Choć Maurice Joseph Micklewhite uznał jednak za stosowne przemianować się na Michael'a Caine'a...
Oczywiście - nie szata (nazwisko) zdobi aktora, który ma błyszczeć warsztatem, umiejętnością przemiany i oddaniem emocji. Ale warto pamiętać, że nazwiska też grają: to na Eugeniusza Bodo, a nie Bohdana Junoda waliły przed wojną tłumy.
A co z tego mamy my, widzowie? Nic... Oglądamy guzik z pętelką, mając muchy w nosie i mroczki w oczach. Ale nikt nas do tego nie zmusza. Choć trochę żal... (PAP Life) fot.EPA/Alexander Ruesche