Nie sposób znaleźć lepszy utwór na rozpoczęcie festiwalu paschalnego: pozycję z żelaznego repertuaru, idealnie dobraną tematycznie. A jednak, mimo klasycznego wdzięku i optymizmu (np. tylko jedna z siedmiu „sonat” utrzymana jest konsekwentnie w trybie minorowym, reszta kończy się w dur), jest to dzieło wymagające. Powstało jako muzyka kontemplacyjna: w hiszpańskiej kaplicy miało towarzyszyć rozważaniom nad odczytywanymi przez biskupa kolejnymi słowami umierającego Chrystusa. Nie miało więc samo przyciągać uwagi, nie miało epatować: jego celem było pobudzenie do rozmyślań, nie zastąpienie ich. Teleologicznie, a nawet ontycznie ustawiało się więc w opozycji do muzyki koncertowej: nie miało być autonomiczne (jak np. symfonie), a jednocześnie nie miało być ilustracyjne (jak malarstwo dźwiękowe pojawiające się w operach czy oratoriach). Godzina skromności upływająca w tempie adagio; dopiero na zakończenie dramatyczne „Terremoto”, które tyleż ilustruje ewangeliczny opis trzęsienia ziemi, ile wyrywa słuchacza z kontemplacji i przywraca go doczesności. Niegdyś można było dzięki niemu wstać i wyjść z kaplicy – a dziś zaklaskać, i wyjść z sali koncertowej.
Tak też posłanie dzieła zdawał się rozumieć Jordi Savall. Co było tym bardziej odczuwalne, że koncert wykonany został w sposób mocno uteatralizowany: światła w sali wygaszono, a nad orkiestrą unosiła się pojedyncza lampa (jak w opisie kaplicy, dla której swą muzykę pisał Haydn), każdej „sonacie” natomiast towarzyszyło odczytanie fragmentów tekstu José'ego Saramago – noblista włożył szereg refleksji i nieoczywistych pytań w usta umierającego na krzyżu Chrystusa. Tekst czytany był przez Radosława Krzyżowskiego.
Savall poprowadził Le Concert des Nations w skupieniu, podkreślając retorykę, ale niekoniecznie znikome tu kontrasty. Stylistyka późnego XVIII wieku nie sprzyja wprawdzie medytacji, jednak wykonanie dążyło ku temu właśnie ideałowi. Od samego wstępu tempa zdawały się raczej powolne – nawet jeśli nie bezwzględnie (trzeba by ze stoperem porównywać z innymi), to dawały wrażenie pewnej celebracji, potrącającej może nawet o patos – choć ten jakże był odmienny od tego, co zwykło się w owym czasie określać tym mianem, a czego ucieleśnieniem jest wczesna twórczość Beethovena. Dopiero „Terremoto” starało się o pewną efektowność, brzmiąc dramatycznie i – co równie ważne – plastycznie, ze spadającymi kaskadami dźwięków w smyczkach i groźnymi, wręcz posępnymi zawodzeniami rogów i trąbek.
I tu jednak uwodziła wyjątkowa subtelność brzmienia, gdyż Le Concert des Nations ma swą własną, wyjątkową specyfikę: przez sam sposób atakowania dźwięku słychać, że kieruje nim nie np. skrzypek – efektowny wirtuoz – lecz mistrz wioli. Lekkie, miękkie brzmienie zespołu, nieco nosowe i kształtowane na „wiolowy” sposób, poprzez narastanie, formuje powoli unoszące się, zaokrąglone frazy. Subtelność łączy się z wyrazistym, ale nigdy nie nachalnym gestem, podkreślającym każdy ważny element, charakter tematu, zwrot melodii, modulację, pojawienie się drugiego głosu.
Sublimacja uczuć – i sublimacja myśli, które poruszała recytacja. Preludium festiwalu – niosące własne spełnienie, ale jednocześnie nastrajające nasze oczekiwania na dalsze koncerty. Rzeczywiście, trudno lepiej zainaugurować Misteria Paschalia.
Więcej informacji na www.misteriapaschalia.com.