Skrzypek Janusz Wawrowski: Miałem przygodę z muzyką reggae

Młody wirtuoz skrzypiec, Janusz Wawrowski, podczas koncertów jest dystyngowanym dżentelmenem. Ale w wywiadzie, jakiego udzielił przy okazji wydania nowej płyty, pokazał się od zupełnie innej strony - z poczuciem humoru opowiedział o życiu skrzypka.

PAP Life: - Do czego w dzieciństwie służył ci łuk?

J.W.: - Nie tylko do strzelania (śmiech). Pociągałem nim po strunach mojej plastikowej gitarki. Już w wieku trzech, czterech lat bardzo chciałem grać na skrzypcach. Podobno szalenie interesowały mnie ludowe występy, które leciały w telewizji. Jak tylko słyszałem skrzypce, np. w kapeli góralskiej, wyraźnie się ożywiałem. Uwielbiałem też zaglądać do szkoły muzycznej, która była tylko 100 metrów od naszego domu w Koninie. Kiedy skończyłem pięć lat, zacząłem rodzicom wiercić dziurę w brzuchu, by mnie tam zapisali. Po negocjacjach poszedłem do szkoły muzycznej rok później.

PAP Life: - Czy talent muzyczny odziedziczyłeś po kimś z rodziny?

J.W.: - Cała rodzina jest lekarska, ale muzykująca. Moi rodzicie skończyli szkoły podstawowe w klasie fortepianu. Ciekawa historia związana jest z dziadkiem ze strony mamy. Będąc lekarzem, jako trzydziestolatek zaczął uczyć się gry na fortepianie. Dojeżdżał na lekcje do poznańskich profesorów. Musiał być utalentowany, bo nauczył się grać Chopina i Beethovena. Zawsze mówił, że jego marzeniem jest, by w rodzinie urodził się kiedyś wirtuoz. Dziadek zmarł rok przed moim urodzeniem. Może jego talent przeszedł na mnie?

PAP Life: - Czy teraz bakcylem muzyki próbujesz zarazić swoje dzieci?

J.W.: - Mam dwójkę dzieci, które grają. Co do muzyki, nie wywieram jednak na nie żadnej presji. Wiem, jak wielki wysiłek trzeba włożyć, żeby osiągnąć wysoki poziom. Widziałem też wielu muzyków, którzy zawiedli się na swoim zawodzie. Dlatego nie nalegam, by dzieci poszły w moje ślady. Chciałbym natomiast, żeby skończyły podstawową szkołę muzyczną. Znajomi często chwalą moją córkę. Ta jednak do muzyki podchodzi z dystansem. Ma pewien uraz, bo obserwując mnie i żonę, która jest śpiewaczką, wie, że to, co robimy, wymaga ciągłej pracy. Córka wolałaby zostać aktorką. Wystarczy, że obejrzy jakąś kreskówkę i już wciela się w rozmaite postaci. Świetnie jej to wychodzi.

PAP Life: - Sprawiasz wrażenie osoby pogodnej i wyluzowanej. Kłóci się to z obrazem artysty muzyki poważnej, jaki mam w głowie. Czy w twojej branży jest dużo sztywniaków?

J.W.: - Wielu muzyków z mojego środowiska może w sytuacjach oficjalnych sprawiać wrażenie sztywnych i nadętych. Ponieważ są mniej popularni i sprzedają mniej płyt od artystów mainstreamowych, chcą - tak podejrzewam - stworzyć wrażenie, że są lepsi. Że zwracają uwagę na inne rzeczy - na kunszt, na technikę, głębię. Prywatnie są całkiem normalni. Często są nawet bardziej rozrywkowi od przeciętnych ludzi.

PAP Life: - Podobno kobiety lgną do znanych artystów. Czy muzycy wykonujący repertuar klasyczny mają, tak jak rockmani, większe powodzenie u płci przeciwnej?

J.W.: - Nie miałem specjalnie okazji, by testować, czy moje skrzypce mają moc afrodyzjaku, bo bardzo wcześnie związałem się ze swoją obecną żoną. Myślę, że działa to, jak wszędzie indziej. Jeśli mężczyzna jest w czymś wybitny, to będzie miał powodzenie.

PAP Life: - Mamy święta wielkanocne. Dla artysty święta i weekendy spędzone w domu to spory przywilej.

J.W.: - Rzeczywiście. Często bywa, że kiedy inni odpoczywają, ja pracuję. Szczególnie w sylwestra jestem zajęty. Moje dzieci często narzekają: "Tato, przecież jest weekend, a ty znowu gdzieś wyjeżdżasz!". Między projektami i koncertami mam jednak trochę więcej czasu dla najbliższych. Te święta spędzam z rodziną. Tuż przed Wielkanocą miałem dużo pracy. Tuż po czeka mnie natomiast premiera płyty.

PAP Life: - Czy mógłbyś zdradzić kilka szczegółów na temat nowej płyty?

J.W.: - Zatytułowałem ją "Aurora". Materiał na ten album został nagrany w styczniu. Teraz dopieszczane są szczegóły. Na płycie są m.in. kompozycje Lutosławskiego, Szymanowskiego oraz Ravela. Jest to muzyka w klimacie impresjonistyczno-modernistycznym. Zarówno ambitna, jak i przystępna. Utwory są niedługie. Z tym albumem chcę dotrzeć do szerszego grona odbiorców. Postaram się udowodnić, że muzyka klasyczna może być ciekawa. Do kupna płyty zachęcać będzie zaskakująca okładka - żadnych pejzaży czy portretów artysty. Zadbaliśmy też o materiały dodatkowe. Powstał np. film o kulisach powstawania płyty. W świecie muzyki poważnej to się prawie nie zdarza.

PAP Life: - Czy próbowałeś nagrywać z muzykami, którzy reprezentują inne gatunki?

J.W.: - Oprócz współpracy z muzykami jazzowymi i nagraniami muzyki filmowej mam jeszcze jeden ciekawy eksperyment za sobą (śmiech). Jechałem pociągiem nocnym do Salzburga na kurs. W trakcie podróży do mojego przedziału wsiadło dwóch facetów z dredami. Kiedy zobaczyli futerał na instrument, spytali czy jestem muzykiem. Zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że byli didżejami grającymi reggae, którzy jechali do Włoch na festiwal plażowy. Byłem dla nich ciekawostką. Poprosili mnie nawet, bym zagrał im coś na skrzypcach. Odmówiłem, bo była już prawie północ.

PAP Life: - Co działo się dalej?

J.W.: - Podarowałem im moją płytę z "Kaprysami" Paganiniego. Strasznie się ucieszyli. Kojarzyli jeden z kawałków. Spytali, czy mogliby wmiksować jego fragment w ich występ na plaży. Takim sposobem twórczość Paganiniego zaistniała na festiwalu reggae (śmiech). Nie miałem później okazji zobaczyć ich występu.

Janusz Wawrowski - czołowy skrzypek młodego pokolenia. Ma 31 lat. Pochodzi z Konina. Ukończył z wyróżnieniem Akademię Muzyczną w Warszawie. Laureat wielu konkursów. Koncertuje w Polsce i zagranicą. Jedyny polski skrzypek wykonujący podczas jednego koncertu "24 Kaprysy" Niccolo Paganiniego. Jego druga płyta pt. "Aurora" będzie mieć premierę 9 kwietnia. Ukaże się nakładem wydawnictwa EMI.

Rozmawiał Andrzej Grabarczuk (PAP Life)

Słuchaj RMF Classic i RMF Classic+ w aplikacji.

Pobierz i miej najpiękniejszą muzykę filmową i klasyczną zawsze przy sobie.

Aplikacja mobilna RMF Classic