"Moja mama była fryzjerką, ale w wolnym czasie uwielbiała grać na pianinie. Jedno z moich pierwszych wspomnień to widok jej nóg na pedałach tego instrumentu. Zazwyczaj grała tanga, uwielbiała je. Ale ja, jako zapatrzony w mamę dzieciak, też zakochałem się w tych dźwiękach. W jej spojrzeniu zawsze kryła się jakaś tęsknota, jakby marzyła o innym, lepszym życiu. Odziedziczyłem to po niej" - zwierzył się Sting magazynowi "Pani". W jego młodzieńczej biografii ważne miejsce zajmuje również inna kobieta
"Pamiętam jak kiedyś nasze miasteczko odwiedziła królowa matka, która miała ochrzcić statek - na końcu ulicy, przy której mieszkałem, była stocznia. Stałem w swoim najlepszym niedzielnym ubraniu i wymachiwałem flagą Unii na powitanie. A ona, kiedy przejeżdżała obok w swoim czarnym rolls-roysie, spojrzała prosto na mnie i odmachała. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem: nie chcę takiego życia, jakie mogę mieć w Wallsend, chcę mieć takie jak oni, ci z Londynu" - przywołał historyjkę.
Później od wujka, który wyjechał do Kanady, Sting dostał w prezencie gitarę. Poczuł, że to ona pozwoli mu spełnić marzenia...
11 listopada ukaże się pierwszy od ponad dekady rockowo-popowy album Stinga. Wydawnictwo nosi tytuł "57th & 9th". Jak przyznał muzyk, płyta powstała spontanicznie, praca nad nią zajęła mu zaledwie cztery miesiące. (PAP Life)