"Wiodę luksusowe życie, tak jak wszyscy popularni muzycy. Mam piękne domy, mieszkamy w wygodnych hotelach, jemy pyszne jedzenie. Ale czasem czuję potrzebę, żeby wyjść poza tę strefę komfortu, i to wtedy powstają moje najwartościowsze piosenki. Na przykład pisząc utwory na nową płytę, zamykałem się na tarasie swojego apartamentu i nie wchodziłem do środka, dopóki nie udało mi się czegoś sensownego stworzyć" - wyznał w rozmowie z magazynem "Pani".
"W zimę w Nowym Jorku temperatura spada poniżej zero, a ja siedziałem w krótkim rękawku, szczękając z zimna zębami. Ból, niewygoda, dyskomfort - to bywa inspirujące. Ale być może gdybym musiał się z tym zmagać na co dzień, mówiłbym całkiem inaczej..." - powiedział.
Pobudzanie weny poprzez zimno miało sens. Stingowi praca nad albumem zajęła zaledwie cztery miesiące. Niedługo artysta rześkiego powietrza zakosztuje w Polsce. 27 marca wystąpi na warszawskim Torwarze. (PAP Life)