Panie współpracowały przy dwóch koprodukcjach. Po raz pierwszy ich drogi spotkały się przy okazji filmu „Sponsoring”. Tanja Meissner przyznała, że zdecydowała się na zaangażowanie w polski projekt, będąc pod ogromnym wrażeniem scenariusza i osobowości Małgośki Szumowskiej. Nie ukrywała, że nazwisko Juliette Binoche ułatwiło sprzedaż, a nawet przedsprzedaż filmu we Francji i wprowadzenie na tamtejszy rynek obrazu polskiej reżyserki. Co ciekawe, działania promocyjne w obu krajach toczyły się odrębnymi, niezależnymi ścieżkami - różne były trailery filmu, a co ciekawe także jego tytuły. We Francji słowo „sponsoring” wywołało niekorzystne dla promocji zamieszanie, natomiast w Polsce - wręcz przeciwnie. Polacy od razu wiedzieli, o co nam chodzi - powiedziała Agnieszka Kurzydło. To przykład na to, jak bardzo strategia marketingowa uzależniona jest od konkretnej publiczności i jak ogromnej elastyczności wymaga.
Praca przy produkcji „W imię…” była całkowicie odmiennym doświadczeniem, ponieważ agentka została zaangażowana już po zakończeniu produkcji. Małgośka zadzwoniła do mnie i powiedziała, że za tydzień będzie w Paryżu i pokaże mi swój nowy film - wspominała Meissner. Agnieszka Kurzydło wytłumaczyła, dlaczego autorzy filmu nie zgłosili się do agentki wcześniej. Bardzo zależało im na twórczej wolności, a także na czasie (praca z agentem wydłuża okres zdjęć, gdyż ma on prawo do negocjacji, także na poziomie artystycznym). Jako że „W imię...” jest filmem polskim, który podejmuje trudną tematykę, a w jego obsadzie brakuje światowych gwiazd, przedsprzedaż i tak nie byłaby możliwa, dlatego postawienie agentki już przed dziełem dokonanym, nie miało negatywnego wpływu na skuteczność działań marketingowych.
Panie opowiedziały również o strategiach współpracy; producentka nie uczestniczy w spotkaniach negocjacyjnych agentki, ale jest o nich na bieżąco informowana. Tanja Meissner twierdzi, że współobecność spowolniłaby działania, a przez to utrudniła sprzedażowy sukces. Na koniec Agnieszka Kurzydło zaznaczyła, że nawet bardzo niezależni i wszechstronni reżyserzy potrzebują porad agentów, bo to oni najlepiej wiedzą, jak dobrze sprzedać film i dlatego czasem warto naruszyć artystyczną autonomię.