"Nie reaguję na brednie, które wypisują polskie brukowce, między innymi, ile to ja tu dziennie zarabiam. Tworzą iluzję mojego luksusowego życia i prowokują ludzi do zazdrości. Przecież przyjechałam tu w ciąży, nigdzie nie gram, jestem tu tylko po to, by wziąć udział w kampanii oscarowej Zimnej wojny" - stwierdza Joanna Kulig w rozmowie z "Tygodnikiem Powszechnym".
"Oczywiście wszyscy rozpisują się o moich szansach na nominację w kategorii aktorskiej, ale powiedzmy sobie szczerze - to raczej się nie zdarzy. Boje się tylko rozczarowania tych wszystkich, którzy w wyobraźni już mi tego Oscara przyznali" - przyznaje aktorka.
W Ameryce nieustannie udziela wywiadów, chodzi na konferencje, a przede wszystkim bierze udział w spotkaniach z członkami Akademii, która przyznaje Oscary. Zapoznaje się z nimi, podaje im rękę, bo kiedy wymienia się uściski, jest większa szansa, że zostanie się zapamiętanym.
"Mówię do męża, że czuję się jak panna młoda na wiecznym weselu, która chodzi między stołami, przy jednym się zatrzyma i trochę pogada, potem podejdzie do drugiego i do trzeciego - próbuje zapoznać wszystkich ważnych gości" - relacjonuje.
Chociaż może się wydawać, że aktorka świetnie sobie radzi na światowych salonach, nowe obowiązki kosztują ją dużo nerwów. "Po pobycie w Cannes długo nie mogłam dojść do siebie. Zadzwoniła do mnie Agatka Kulesza, a ja się popłakałam. Ona mówi: Asia, to jest normalne, sukces jest fajny, ale jednocześnie potwornie stresuje. Popłacz sobie, wiem, co przeżywasz. Wyłącz telefon, wypierz firanki i umyj okna. To zawsze pomaga" - wspomina.
W wywiadzie aktorka wspomina również, jak spędziła Boże Narodzenie. Miała świętować ten czas tylko z mężem, ale okazało się, że do Los Angeles przyleciał z Warszawy 12-osobowy Jazz Band Młynarski-Masecki. Wszyscy wpadli do nich na wigilię. Łącznie zebrało się 24 osoby. Kulig wraz z Rafałem Zawieruchą przeczytali na głos fragmenty Pisma Świętego, był opłatek, a także 12 potraw. Biesiadnicy śpiewali kolędy, a później wybrali się na pasterkę. (PAP Life)